Niewiele jest książek, które spowodowały u mnie głośny śmiech podczas czytania, a „Zapiski z wielkiego kraju” to jedna z nich.
Autor, Bill Bryson pochodzi z USA, jednak dwadzieścia lat mieszkał w Wielkiej Brytanii. Wraca po latach do Stanów i przygląda się amerykańskiemu społeczeństwu z zupełnie nowej perspektywy – nie jako Amerykanin, a bardziej jako turysta, który pierwszy raz odwiedza ten kraj.
Bryson ma niesamowite poczucie humoru i świetny zmysł obserwacji. W humorystyczny i bardzo błyskotliwy sposób zwraca uwagę na wiele amerykańskiech absurdów.
Autor w absolutnie zabawny sposób konfrontuje się z wieloma irracjonalnymi aspektami życia w Stanach jak np. niespotykanie zawiłe instrukcje obsługi różnych urządzeń, potyczki z amerykańskimi urzędnikami oraz liniami lotniczymi. W efekcie otrzymujemy naprawdę ciekawy – choć i sarkastyczny – obraz amerykańskiej rzeczywistości.
Podczas lektury trzeba jednak wziąć pod uwagę dwie kwestie:
Pierwsza z nich to fakt, że autor wyraża się o Amerykanach bardzo stereotypowo i momentami cynicznie – jest to oczywiście celowy zabieg i trzeba wziąć na to poprawkę, jednak powoduje to, że obraz Ameryki i Amerykanów jest jednomiarowy.
Druga z kwestii to to, że pozycja pochodzi z 1998 roku i wiele z poruszanych kwestii jest już dzisiaj nieaktualna.
„Zapiski z wielkiego kraju” to lekka i zabawna książka, może być świetną lekturą na lato.
Moja ocena: 8/10