Jest 1994 rok, pomiędzy dwoma rwandyjskimi ludami (Hutu i Tutsi) dochodzi do bardzo brutalnych walk. Nazwijmy rzeczy po imieniu: jest to bezprecedensowy przykład absolutnie wynaturzonych zbrodni.
Jest 1997 rok, Jean Hatzfiel przyjeżdża do Rwandy i podejmując rozmowy z przedstawicielami ludu Tutsi na temat tego, co stało się kilka lat temu.
Są to opowieści wręcz rozdzierające serce: widok rodziców, dzieci, żon zabijanych maczetami przez przedstawicieli wrogiego plemienia. To tygodnie spędzane w rwandyjskich bagnach, które były wówczas jednym z niewielu względnie bezpiecznych miejsc. Jest to opowieść o gwałtach, o ucieczce i o panicznym strachu przed brutalnością Hutu.
Jeszcze nigdy nie czytałam opowieści tak brutalnych, nie poddanych żadnemu lukrowaniu. Z drugiej zaś strony są to narracje pozbawione wrogości i nienawiści wobec ludu Hutu, co niezwykle mnie zdziwiło. Okazuje się, że po tym co się stało, oba plemiona nadal żyją w Rwandzie obok siebie…
Tej książki nie sposób przeczytać za jednym razem, musiałam ją odkładać kilkukrotnie, ponieważ opisana w niej brutalność jest naprawdę nie do zrozumienia.
Na koniec przytoczę tylko jedną z historii opisanych w książce „Nagość życia. Opowieści z bagien Rwandy”: kobieta prosi swoich oprawców o szybką śmierć – zamiast tego ci ucinają jej maczetami ręce i nogi, a następnie tak okazleczoną zostawiają w buszu…
Moja ocena 8/10
Zdjęcie pochodzi ze strony internetowej wydawcy – mój egzemplarz jest mocno wysłużony.